Do tegorocznego Pomorskiego Konkursu Literacko – Prozatorskiego zachęcała zwyciężczyni ubiegłorocznej edycji, w kategorii proza – Zofia Dopke
Co daje Pani pisanie?
Pierwszy tekst który napisałam w kryzysie był opowieścią o koszmarach sennych. Budziłam się rano z dziwnymi snami, pomyślałam sobie, że muszę je zapisać, aby przestać o nich myśleć. Potem przyszła kolej na opowiadanie, co dzieje się wokół mnie, potem pisałam o uczuciach i emocjach swoich. Pisanie bardzo mnie uspakajało, dawało poczucie sensu. Miałam wrażenie, że kiedyś w swoich opowieściach znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.
Czy udział w konkursie coś zmienił w Pani życiu?
Udział w konkursie zmienił w moim życiu bardzo dużo. Poczułam się wyróżniona i doceniona. Poznałam wiele ciekawych osób. Znalazłam miejsce spotkań Poetów. Nagroda jaką otrzymałam, I miejsce zmotywowało mnie do zebrania tekstów w jedną całość.
Co zadecydowało o tym, że postanowiła Pani podzielić się swoją twórczością z szerszą publicznością?
O konkursie dowiedziałam się na spotkaniu z grupą psychologów w Sopocie (spotkanie Pomorskiej Koalicji Na Rzecz Zdrowia Psychicznego – przypis red.). To dzięki Pani Izie Karolewskiej odważyłam się wysłać swój tekst na konkurs.
Czy ma Pani jakieś rady dla osób, które „piszą do szuflady”? Gdzie szukać motywacji do pisania i odwagi do dzielenia się utworami z innymi?
Moja rada dla wszystkich, którzy piszą „do szuflady”
Pomyślcie, że jest ktoś komu Wasz tekst może pomóc, dla kogoś może być drogowskazem, wsparciem, może być lustrem duszy. Jeżeli na Twoim profilu pojawiła się informacja o konkursie, to znak dla Ciebie – weź udział w tym konkursie. Jeżeli masz wątpliwości zapytaj przyjaciela.
Czy pisanie pomogło Pani uporać się z kryzysem?
Pisanie jest moim lekarstwem. Nadal jestem w procesie zdrowienia, dzięki pisaniu przepracowałam wiele traum. Tak pisanie bardzo mi pomaga.
Jakie są Pani dalsze plany w rozwoju literackiego potencjału?
W szkole podstawowej marzyłam o tym, aby być pisarką. Myślę o kursach literackich, aby poprawić swój warsztat, mam czas do emerytury.
O sobie chciałabym powiedzieć, że jestem Kobietą, człowiekiem, matką, babcią i siostrą. Lubię żeglować, chodzić po polach, łąkach, lasach i plażach. Interesują mnie książki, a w zasadzie opowieści w nich zawarte. Lubię obserwować ludzi i zwierzęta.
Listy do nieznajomego
24 lipca 2018 rok., godzina 8:10 wtorek Późno z samego rana kawę wypiłam. Przypomniałam sobie, że wczoraj listu nie dokończyłam. Czy czekać do wieczora? Chyba nie. Jarzębiny stojące w szpalerze koloru nabrały, tak jak w piosence „Jarzębino czerwona komu serce swe dasz”? Tak i ja taką myśl mam. Tobie nie mogę bo będzie bolało, więc komu? Równolegle do jarzębin dwie jabłonki stoją. Są stare, a tyle jabłek rodzą. Jabłka są malutkie, jest ich mnóstwo w barwnych kolorach. Pomiędzy jarzębinami i jabłonkami w dali tuż nad samym jeziorem dwa dostojne dęby stoją. Pamiętasz te dęby? Jak pod ich cieniem w trawie wysokiej na zielonym kocyku dwa golasy słońce garnęło do siebie. Zamykam oczy……. Wiesz, że trawa rośnie jak dzika, a na klombie za jabłonkami słoneczniki nie chcą zakwitnąć. Pewnie jeszcze nie ich pora. Dziwny, nienaturalny widok zieleni z zielenią się zlewa. Poczekam na żółto- czarne główki co dostojnie nad trawą wyrosną. Światło delikatnie cienie drzew kładzie na trawie. To cienie z jabłoni z jarzębiny. Wiatr lekko porusza gałązkami. Ptaków już nie słychać, a owadów jeszcze nie. Piszę ten list w samotności, w pustym łóżku, piszę do Ciebie, którego imienia nie ma. Siedzę w salonie z przystojnym mężczyzną. Jest wysoki ok.190 cm wzrostu, szczupły, na twarzy lekko zmęczony życiem. Jest dla mnie bliski. To było zimą 2016 roku. To wspomnienie, które przyszło dzisiaj, koniecznie chcę Ci je opisać. Więc proszę posłuchaj. Siedzimy w tym salonie, jest wczesne przedpołudnie, pomimo to lekki półmrok. Prowadzimy głęboką rozmowę sięgającą naszego dzieciństwa, skrytych przeżyć, urazów, porażek. Przyjechał do mnie aby mnie wspierać. W zasadzie było odwrotnie. Pamiętam, że poproszono mnie abym podała mu rękę, zaopiekowała się przez parę dni. Dała schronienie, odcięła od środowiska w którym żył. To ja go potrzebowałam bardziej niż on mnie. Jak wyszło? Opowiem historię, która zapadło mi głęboko w pamięci. W tamten zimowy poranek, kiedy prowadziliśmy wspierającą rozmowę zapytałam go dlaczego jest sam? Wyciągnęłam argumenty z pierwszego wrażenia. Jesteś przystojny, wysoki, dobry, dużo czytasz ( oczytany), pracowity…..masz też wady, ale…Przypomniałam mu że w swoim życiu miał bardzo ciekawą dziewczynę. Z moich obserwacji jakie pamiętam tworzyli bardzo ciekawą parę. Jak to się stało albo co takiego się wydarzyło, że nie jesteście razem? Jego opowieść mnie oszołomiła. Nic więcej nie chciałam usłyszeć. Któregoś dnia w domu rodzinnym, w pokoju który zajmował siedział ze swoją lubą. Śmiali się, prowadzili zwykłą rozmowę. Dom rodzinny jak to dziwnie zabrzmiało, złe określenie. Pokój, mieszkanko tak powinnam nazwać to miejsce. Pomimo tego, że nazywaliśmy ten pokój dużym, wcale takim nie był. Był ciemny z braku właściwego oświetlenia. Okno zajmowało jedną trzecią ściany, było brudne, firany szare, ciemne zasłony. Całość sprawiła dość ponure wrażenie. Meble zdezelowane, jakiś stary tapczan, stół, parę krzeseł, piec kaflowy w rogu, drzwi na dwóch ścianach. Takie schronienie w którym można przebywać w stanie lekkości. Ja bym się bała być w tym pokoju. No więc w takim o to lokum dwoje ludzi siedziało i rozmawiało. Rozmowa nie była lekka, a śmiech nienaturalny, sztuczny, nerwowy był reakcją na trudną sytuację. Często tak jest, że śmiech to nie śmiech. Prowadzili rozmowę o prostowaniu spraw pomiędzy nimi. On często bywał z kolegami w knajpce nad rzeką. Ona tego nie rozumiała i nie akceptowała. Któregoś razu poszła do tej knajpki, przysiadła się przy stoliku obok faceta którego z pewnością kochała. I tak siedziała, wsłuchiwała się w gwar knajpy. Kiedy uznała, że czas wracać do domu poprosiła o to samo jego. Śmiech objął całe pomieszczenie, nie było kumpla którego by ta sytuacja nie rozbawiła. Jego najbardziej. Pewnie sobie pomyślał aha teatr mamy więc zagram aktora pierwszoplanowego. Efekt ona wyszła , on został. Minęło parę dni ona przyszła do niego. On zadowolony, że jest ,że przyszła. Ona skrępowana, niepewna co ją czeka. Jest młoda, ładna, zdolna, pracowita bez nałogów. Kocha go. Chce mu pomóc, czuje, że on tej pomocy nie może przyjąć. To nie ten czas. Życie toczy się bez względu na to ile włożymy w jego budowę siły, cierpliwości i pracy. I tak stało się tym razem. Są sprawy, które próbujemy rozwiązać a one nie mają rozwiązania. Albo je zostawiamy, aby dojrzały i same się rozwiązały. Ten przypadek również sam się rozwiązał. Do tego pokoju, a konkretnie do drzwi tego pokoju zapukał ktoś, kto wyciągnął na światło dzienne w półmroku pokoju prawdziwe oblicze jego. Zapukała do drzwi jego żona, z którą rozstał się dawno temu. Poprosił ją do środka, podał krzesło, zapadło milczenie. Jego żona przyszła w podobnej sprawie. Również zależało jej na nim. W pewnym momencie padło pytanie „ Zdecyduj się z kim chcesz żyć ?” Przypadek? Do drzwi puka ktoś kolejny. Ma ważną sprawę do omówienia. On uważa to za ratunek. Zostawia obie kobiety w ponurym pokoju, jedna siedząca na fotelu, druga na krześle z tekstem „Zostawiam was same, podejmijcie rozmowę, a potem decyzję, która z was chce być ze mną, albo która może. Ja tej decyzji nie podejmę ponieważ obie was kocham. Wrócił za pół godziny. Nikt za niego nie podjął decyzji. Jest sam.
Moje sny – „Lęk”
Za oknem jest jasno. Nie zauważyłam kiedy świtało. W kuchni kręci się Ktoś. Może to Basia, a może Emil. Pierwszy raz obudziłam się o trzeciej, wcześnie. Przewietrzyłam pokój, łyk wody z butelki i dalej do łóżeczka. Już wtedy wiedziałam, że miałam sen, bardzo wyraźny. Kiedy drugi raz się obudziłam, była już piąta pięćdziesiąt. Zanim wstałam – tabletka, spokojne wybudzanie. Uśmiech na twarzy. Nie spieszyłam się z włączeniem komórki. Za to kawa pachnąca- koniecznie. I Tak mi zeszło do teraz. Godzinka cała. Opowiem wam swój sen. Jestem na konferencji, w jakimś hotelu. Pokój w którym się znalazłam był zwyczajny, dobrze oświetlony, umeblowanie typowe, łóżko rozgardiaszu. Nie jestem sama, nie widzę drugiej osoby, ale wiem kto to jest. Prowadzę ciekawą rozmowę. Jest miło, wesoło, żadnych podtekstów. Jakieś plany podróżnicze. Stop klatka. Znajduję się w hotelu przygotowana do wyjścia, radosna, że fajnie spędzę czas. Zamrożenie, lęk, zaniepokojenie. Widzę w oddali coś w rodzaju hotelowej poczekalnio – kawiarni, ekskluzywne skórzane fotele. W jednym z nich siedzi dystyngowany, ubrany w siwy golf, dobrze skrojone spodnie, ciekawe buty, starszy siwy mężczyzna. Czyta gazetę. To Andrzej. Po co się zjawił, tak długo milczał, nie było go w moim życiu. Moje myśli – uciekaj, żeby cię tylko nie zobaczył. Nie ważne plany jakie snułam, nie ważny drugi człowiek-uciekaj. Biegnę oglądając się za siebie. Wąskie uliczki, stare miasto – nie wiem jak je nazwać. Kocie łby, szaro, turyści. Zatrzymałam się, czas przystanąć, odpocząć. Nikt mnie nie goni. Obaj mają komórki. Jakby mnie szukali to by zadzwonili. OK. spokój, czas na kawę. Wchodzę do jednej kawiarni. Jest ponuro, brak ludzi. Barmanka coś do mnie mówi. Nie dziękuję – wychodzę. Szukam lepszego miejsca. Znalazłam się w jaśniejszym miejscu, uliczka schodząca w dół. Po lewej kawiarenka, jeden stolik, przy nim siedzi para. Pomyślałam tu jest ok., ale brak miejsca, żeby usiąść. Na murze wiszą ozdoby, piękne, lśniące ceramiczne łyżki w zieleni butelkowej. Z boku kwiaty. O tam mógłby stać stolik, ale go nie ma. Jeszcze raz patrzę na parę, pomyślałam sama mam pić kawę? Nie dziękuję. Ale dlaczego nie. Przecież jest mi dobrze samej. Stop klatka. Idę w dół wąskimi uliczkami, jakiś placyk okala murek kamienny. Fajne miejsce. Może fotkę sobie zrobię. Chwila po co? Widzę tylko same dachy pokryta dachówką, porośnięte zmurszałym mchem, dający kolor szary. Nie nie robię fotki idę dalej. Przechodzę przez starą halę targową, wychodzę drzwiami szerokimi i ciężkimi na pac wybrukowany. Widzę stary duży budynek z czerwonej cegły. Ten sam z którego uciekałam. Pewnym krokiem idę do niego. Wchodzę przez ciężkie drewniane, skrzypiące drzwi- takie jak na dworcu kolejowym. Wewnątrz atmosfera zawiesista, gwarno, nie widzę ludzi, ale słyszę rozmowy. Po lewej stronie stół masywny, taki jak w Zakopanem w karczmach. Siedzi przy nim postawny mężczyzna, z czarną, krótką brodą i chyba w okularach. Mówię cześć, on unosi się z lekka podając mi dłoń. Pytam ze zdziwieniem „ czy my byliśmy umówieni „? Opowiada „ tak byliśmy”. No ok., nie przypominam sobie, ale się ucieszyłam. Ktoś jest jeszcze, coś mówi, nie zwracam uwagi. Po drugiej stronie stołu stoi solidna, drewniana, jasna ławka. Na ławce siedzi spokojna, grzeczna dziewczynka – to chyba moja córka. Nic nie mówi. Dalej siedzi chłopiec – to chyba syn tego mężczyzny. Przeciska się pomiędzy stołem, ławką i dziewczynką. Podchodzi do mnie, wyciąga rączki, aby wziąć go na kolana. Podniosłam go, cieszy się, ja również. Przygląda się, po chwili znudził się, kiedy chciał usiąść na ławce strącił kieliszek z wódką. Widziałam w kącie zbity kieliszek. Przerwano rozmowę mężczyzny z innymi ludźmi. Słowa nic się nie stało. Zwykłe zainteresowanie dzieckiem, czy nic mu się nie stało. Stop klatka. 9 listopad 2017r. Zofia Piątkowska
Zofia Dopke