„Nasionko zakwitło w mojej głowie
Myślałam – jesteś cudem
Zamień mnie w siebie
Weź moje ręce usta oczy oddech
Nasionko zakwitło więc w moich płucach
Pięło się przez oskrzela żeby ujrzeć światło dzienne
Duszący ból w klatce piersiowej kazał mi się jednak zastanowić
Czy jestem jeszcze sobą
Czy już tylko drzewem”
Studia. Dla wielu synonim wchodzenia w prawdziwą dorosłość – opuszczania domu rodzinnego i zmiany dotychczasowego życia. To przygoda, w której naukowa monotonia przeplata się ze spontanicznością właściwą młodości. To okres, w którym poznajemy nie tylko nowych ludzi, ale też samych siebie. To czas rozwoju, nadania kierunku swoim działaniom i obrania życiowej drogi.
Z pozoru wszystko brzmi pięknie i ekscytująco. Z pozoru wygląda to na łatwe zadanie. Młody człowiek wkraczający na drogę ku usamodzielnieniu się jest entuzjastyczny. Wypatruje pięknych widoków, niezapomnianych wspomnień i wiernych towarzyszy podróży. Mało kto oczekuje burzowych chmur na niebie oraz potworów czyhających za zakrętem. Zwłaszcza takich, które atakują znienacka i do tego są niewidzialne dla innych.
Początek
Wyboje na drodze Victorii zaczęły się pojawiać pod koniec pierwszego roku studiów. Wtedy właśnie ciało zaczęło jej wysyłać bardzo dokuczliwe sygnały – pojawiły się nieustanne mdłości oraz uczucie tak zwanej „guli w gardle”. Lęk przed zwymiotowaniem w poza domem narastał, ale dziewczyna nie mogła ciągle skrywać się w czterech ścianach – przecież musiała wychodzić na uczelnię, po zakupy, spotykać się ze znajomymi, których zawsze sobie ceniła. Dlatego też niezbędne wyposażenie swojej torebki uzupełniła o reklamówki, wiele reklamówek. Tak „na wszelki wypadek”.
Wakacje przyniosły chwilę oddechu, względnego spokoju. Zdrowa dieta i regularne posiłki zdawały się poprawiać sytuację. Poczucie bezpieczeństwa poza domem powróciło… niestety do czasu. Do czasu aż nie pojawiły się silne zawroty głowy. Takie momenty, w których świat raptownie zamieniał się w wir zlewających się barw i kształtów, tylko potęgowały lęk przed wyjściem z domu. „Co jeśli zemdleję i upadnę na ulicę?”. Niestety, bycie samemu w wynajmowanym pokoju również nie dawało ukojenia. Nie było tam nikogo, kto mógłby pomóc, gdyby coś się stało. Także pandemia, która wybuchła niedługo po tym, dodatkowo pogorszyła sytuację. Do dotychczasowych emocji dołączyły stres i strach o zdrowie bliskich. Victoria, jak większość ludzi na świecie, chciała chronić swoją rodzinę i przyjaciół, a przecież początkowo każde wyjście na zewnątrz wiązało się z możliwością potencjalnego przyniesienia wirusa do domu. Z zawsze uśmiechniętej i towarzyskiej dziewczyny zaczęła zmieniać się w przestraszoną i zamkniętą w sobie istotę.
Samotna droga
Zawroty głowy nasiliły się do tego stopnia, że jesienią trafiła na SOR. Nikt nie mógł jej towarzyszyć w czasie badań z uwagi na obowiązujące ówcześnie zasady sanitarne. Victoria dzielnie znosiła wszystkie procedury w samotności, żywiąc nadzieję na uzyskanie trafnej diagnozy i odpowiedniej pomocy, które umożliwią jej powrót do normalnego życia. Niestety, badania tomograficzne niczego nie wykazały, więc neurolodzy rozłożyli ręce i odesłali zrozpaczoną dziewczynę do domu… Victoria opuściła szpital załamana. Bez porady specjalistów, ale za to z jeszcze większym ciężarem na sercu. Przecież zawroty głowy były prawdziwe! Doświadczała ich niemal przy każdym wyjściu z domu, dlaczego więc nie można było określić ich przyczyny?
Wewnętrzne bitwy
Właśnie wtedy rozpoczął się najgorszy okres jej życia. Codziennie, gdy słońce chowało się za horyzont a świat zaczynał spowijać się w nocnych ciemnościach, głowę dziewczyny również nawiedzał mrok. Przerażające myśli wypełzały z najgłębszych zakamarków jej umysłu, siejąc spustoszenie, w i tak już wystarczająco poturbowanym, wnętrzu. Rozpoczynała się straszliwa walka, od której nie było ucieczki.
„Czasami już tylko czarna krew wypływa z mojego serca
Siadam wtedy i topię się w tej czerni
Mówisz mi że lepiej byłoby tańczyć w słońcu
Czym jest słońce?
Tylko chmury burze zawieruchy w moich oczach
Tak jak wiatr przesuwa wzburzone fale
Tak i ja przesuwam się w stronę czerni
Dryfuję
Czekam aż wleje się światło”
Niepokojące myśli, szepczące, że zaraz na pewno wydarzy się coś niedobrego, doprowadzały dziewczynę do wycieńczających ataków paniki. Noc, która powinna być strażniczką odpoczynku i ukojenia, przynosiła tylko przerażenie i cierpienie. Po takich długotrwałych bataliach, dziewczyna budziła się wyczerpana i pozbawiona chęci do życia. Jedynym promykiem nadziei była myśl o jego rychłym zakończeniu – jaki sens dalej kroczyć drogą pełną bólu?
Niewidzialne potwory
W tym czasie Victoria otrzymała propozycję udzielania dzieciom korepetycji. Zgodziła się na nią, mając nadzieję, że może w jakiś sposób przełamie złą passę. Niestety, każde wyjście z domu, każda jazda samochodem czy skm-ką kończyły się atakiem paniki. Dziewczyna wytrwale skrywała przed innymi batalie toczące się w jej głowie- „przecież nie można pokazać ludziom, że coś jest nie tak”. Bezustanny brak poczucia bezpieczeństwa podczas samotnych wędrówek po mieście sprawił, że zaczęła prosić zaufanych przyjaciół lub partnera, aby jej towarzyszyli. Przerażał ją tłok w komunikacji miejskiej, hałas ulicy czy ogromna ilość świateł w nocy. Ciągły niepokój powodował zmęczenie życiem i odbierał chęci do myślenia nad własną przyszłością. Jak można funkcjonować normalnie, jeśli bezustannie manewruje się pomiędzy lękiem przed rychłą śmiercią a jednoczesnym jej pragnieniem? W pewnym momencie dziewczyna musiała zrezygnować z udzielania korepetycji, pomimo potrzeby dodatkowych pieniędzy. Po prostu nie była w stanie dojeżdżać do dzieci – każde oddalenie się od domu sprawiało, że przestawała czuć się bezpiecznie. Świadome podjęcie tej decyzji okazało się być punktem przełomowym na drodze ku zdrowiu.
Zwrot akcji
W końcu Victoria postanowiła jeszcze raz zgłosić się po pomoc. Jej partner przekonał ją, aby umówiła się do psychiatry. Po wielu wątpliwościach udała się na wizytę. Jednak tym razem specjalista, do którego się zwróciła, nie zawiódł jej. Otrzymała konkretną diagnozę- GAD (generalized anxiety disorder– zespół lęku uogólnionego), lęk napadowy, depresja i nasilone objawy fobii społecznej – oraz odpowiednio dobrany plan leczenia. Początkowo dziewczyna była w szoku. Fobia społeczna? Przecież była towarzyska, lubiła rozmawiać z innymi i poznawać nowe osoby. Dopiero wdrożenie odpowiedniego leczenia umożliwiło Victorii przyjrzenie się swoim objawom, spojrzenie na nie z innej strony. Leki sprawiły, że teraz potrafi określić co się dzieje w jej ciele i dzięki temu stwierdzić jakiego typu sytuacje mogą być dla niej stresujące – tłumy, zbyt duża ilość bodźców, bycie wystawionym na ocenę ze strony innych. Ta wiedza przywróciła jej kontrolę. Zniknęło ciągłe napięcie, zawroty głowy i inne objawy pochodzące z ciała.
Prześwity słońca
Leczenie trwa już rok. Wróciła nadzieja na normalność, na jasną przyszłość, dla której warto dalej żyć. Dziewczyna otrzymała również mnóstwo wsparcia od przyjaciół, dzięki któremu udało się jej przetrwać trudne chwile. Lepiej poznała samą siebie, a nawet polubiła się ze swoimi zaburzeniami. Jak widać, nie zawsze trzeba „zgładzić potwora” – czasami można go wytresować a nawet się z nim zaprzyjaźnić. Potwierdzają to słowa jej psychiatrki: „Nie ma sensu siłować się z potworem nad przepaścią, skoro można po prostu przeciąć linę, która was łączy i starać się powoli oswajać go z bezpiecznej odległości”.
Nieznane bitwy, spektakularne zwycięstwa
Victoria obecnie kontynuuje studia, a niedawno nawet zaczęła pracę w przedszkolu. „Nie, nie boję się dzieci i innych pracowników przedszkola” – śmieje się nasza bohaterka. Jest zadowolona z efektów jakie przynoszą leki, ale na nich nie poprzestanie. Czeka na rozpoczęcie terapii, ponieważ jest świadoma, że leki nie są w stanie zmienić schematów myślenia i zachowań. Praca nad sobą to nieustanny proces, który naprawdę przynosi pozytywne efekty – dlatego warto podejmować ten wysiłek.
Na drodze dziewczyny cały czas pojawiają się nieoczekiwane wyboje i inne przeciwności. Ale to nie szkodzi, taki urok życia. Jednakże, teraz Victoria już wie jak sobie z nimi radzić i dzięki tej wiedzy jest silniejsza.
Zacytowane wiersze są autorstwa bohaterki.
ANNA SROKA
Napisz do nas: info@otwartebramy.org
Czytaj też: Pokolenie klonów